czwartek, 20 listopada 2014

Laserem w przeciwnika czyli walka z cellulitem.



Od zawsze miałam problem z akceptacją swojego ciała i zmian, które go dotyczą. Od samego początku starałam się zwalczyć zmiany z dziewczynki w kobietę. Nie rozumiałam ich i wręcz nie chciałam. Każda wypukłość ciała, każdy włosek był znienawidzony. Każda bolesność, każda oznaka dorosłości fizycznej. Druga rzecz, że nigdy nie miałam się kogo zapytać o te wszystkie sprawy. O zmiany w wyglądzie, o dbałość, o szczegóły. Więc właściwie nie robiłam z tym nic. A moje ciało zmieniało się i zmieniało, niestety nie były to zmiany na lepsze.

Może dlatego aktualnie mam problemy, z którymi walczę, i które strasznie mi przeszkadzają. Mam na tym punkcie kompleksy, a patrząc w lustro nie widzę fajnej dziewczyny, tylko karykaturę. I gdyby to były poważne problemy, to można mnie zrozumieć. Ale to są problemy do rozwiązania. Tylko trzeba nauczyć się z nimi walczyć.
A z czym walczę od lat nieskutecznie? Ze zmorą tysiąca kobiet, zmorą, która stała się chorobą naszego wieku – z cellulitem.

Kiedyś, pamiętam, o pomarańczowej skórce mówiło się tylko w kontekście osób otyłych. Teraz dotyka to także kobiet szczupłych.  Winna nie tylko jest waga, ale przede wszystkim złe przyzwyczajenia. I to jest właśnie największy mój wróg – złe przyzwyczajenia. Piję kawę rozpuszczalną, palę, mało się ruszam, jem niezdrowo i nieregularnie, piję mało wody. Ale przede wszystkim mam problemy z hormonami. Istny raj dla cellulitu. I łatwo powiedzieć „to przestań”. Fakt, kiedy rok temu zaczęłam walkę z samą sobą było lepiej. Rower, woda, brak cukru, kosmetyki, masaże bańką chińską, wszystko to sprawiło, że moje ciało zaczęło ze mną współpracować i razem stawiliśmy czoło wrogowi. Ale przeprowadzka do Wrocławia spowodowała, że problem zaatakował. I aktualnie jest źle. Na tyle źle, że patrząc w lustro myślę sobie „jak cudownie byłoby się tego wszystkiego pozbyć za jednym zamachem”. Miałyście tak kiedyś?  Człowiek wpada w istną depresję i szuka najdziwniejszych metod, które można zastosować w akcie desperacji.
Ja też szukałam i szukałam i znalazłam to: artykuł na temat usuwania cellulitu drogą laserową. Zabrzmiało ciekawie i ta część mojej natury zwyciężyła. Pomyślałam sobie, że to jest to. Bo mogę ograniczyć kawę (z trudem) i rzucić (z jeszcze większym trudem), ale hormony zostaną. Niestety rozchwiane hormony to jedna z najtrudniejszych rzeczy do okiełznania w organizmie. Ale laser wydaje się dość skuteczną i pomocną metodą walki. Niestety także drogą. Jest to przeszkoda dla mnie nie do pokonania na ten moment, ale marzenia dobra rzecz, czyż nie?

Na czym to polega? Jak w przypadku innych zabiegów kosmetyki estetycznej, tak i tutaj mamy kilka sesji z laserem. Ma on za zadanie uelastycznić tkanki, napiąć je, „upłynnić” tkankę tłuszczową. Napięcie spowoduje, że limfa będzie swobodnie krążyła, usuwając toksyny z organizmu, a skóra stanie się gładsza i piękniejsza. I o tę skórę trzeba będzie dbać, bo tak samo jak w przypadku innych zabiegów, tak i tutaj trzeba troszczyć się o efekty. Ale właśnie. Dla samych efektów warto. Myślę, że jest to świetny sposób dla osób takich jak ja, które walczą i mimo walki przegrywają. Które potrzebują dobrego oręża, a dzięki niemu wszystko stanie się łatwiejsze. Bo z niektórymi problemami należy najpierw powalczyć w głowie.

Nie myślałam nigdy o chirurgii plastycznej (no dobra, myślałam o odsysaniu tłuszczu z brzucha i ramion, no i jeszcze z ud!), ale chyba szerzej się zainteresuję tematem, czy i kto robi coś takiego we Wrocławiu. To będzie miało też dobrą stronę, zamiast kupić kolejną paczkę fajek, odłożę te kilka groszy do skarbonki „na laser”. I nawet jeśli do tego zabiegu nie dojdzie, to w końcu te wszystkie złe przyzwyczajenia zlikwiduję.  A o to przecież chodzi – żeby dobre zmiany zastąpiły te złe, a ciało moje dostało to, na co zasłużyło. Bo kocham to moje ciało i chcę, aby miało wszystko co najlepsze. I chcę przestać obawiać się zmian.

niedziela, 26 października 2014

Kolejny cel osiągnięty! Ponad 250km!

Nie będę ukrywać, że ostatnio zaniedbuję bloga. Ogrom pracy, przygotowania do urodzin mojego sklepu idą pełną parą, mnóstwo latania i pilnowania rzeczy. I właśnie dzięki temu, że tak dużo w pracy biegam, chodzę kilometrów narobiłam.

A skoro kilometrów nabiłam to zrealizowałam swój cel na ten rok! I dopiero teraz to zauważyłam. Czyli hip hip hurra - ponad 250km przechodzonych! A do końca roku jeszcze trochę. Ogólnie październik pod tym względem jest rewelacyjny. Niestety - tylko pod względem aktywności fizycznej i chodzenia. Inne rzeczy zaniedbałam. No, ale dzisiaj się cieszę!
Kiedy zakładałam sobie ten cel, właściwie w siebie nie wierzyłam. Myślałam, że 250km to dla mnie za dużo. Jak się okazuje, pod koniec października stuknie mi właściwie 300km przechodzonych.
Jestem z siebie dumna! Muszę tylko w siebie wierzyć i robić swoje.

Miłej niedzieli!
K.

wtorek, 14 października 2014

Rowerowe rozterki

Stwierdziłam, że podsumowanie września nie ma za bardzo sensu. Jedynie z czego jestem dumna to z wyrobionych kilometrów spacerowych, dzięki czemu zostało mi już niewiele do wyrobienia celu na ten rok.
Za to jestem zła na siebie za rower. Nie potrafię i nie chcę jeździć rowerem po Wrocławiu.

Wrocław to piękne miasto, ma też dużo urokliwych miejsc, które mogłabym odwiedzić z rowerem i aparatem. Ale coś mnie blokuje. W Jaworznie miałam towarzysza w podróżach i jazda na rowerze sprawiała mi niesamowitą frajdę. Tutaj większą cześć mojego dnia zajmuje praca, często na takich zmianach, że nie mam kiedy jeździć, poza tym muszę zainwestować w tylnią ośkę.

I wiem, że to są tylko głupie wymówki, ale nie potrafię jeździć po Wrocławiu. Nie sprawia mi to przyjemności. Nie mam z tego frajdy. I strasznie tego żałuję. Bo zarówno rower jak i jesień to dwie fantastyczne rzeczy. I tyle nowych dróg rowerowych jest w planach.... No i rzecz dziwna, jak mam wolne to pada deszcz ;) A planowałam sobie pojechać do lasu.

Trzeba się za siebie wziąć, bo ten rok jest jakiś taki nijaki. Mimo iż kilometrowo mam więcej, to osiągnięć mam dużo mniej.
Tak bardzo brakuje mi mojego towarzysza w tych wszystkich wycieczkach...


niedziela, 14 września 2014

Fit podsumowanie sierpnia 2014

Wiem, że dosyć późno biorę się za to podsumowanie, ale w moim życiu zawodowym zaszły pewne zmiany i mam ostatnio dużo pracy. A jak mam wolne, to nie miałam sił na to wszystko.

Sierpień był niewątpliwie miesiącem ruchliwym, z racji rozpoczęcia nowej pracy. Do pracy chodziłam piechotą, chyba, że byłam dość spóźniona, albo pogoda nie dopisywała. Przeszłam sobie 49km. Co w porównaniu z innymi miesiącami jest wynikiem bardzo dobrym. Ja też jestem zadowolona. W tym miesiącu mam nadzieję, że tych kilometrów będzie więcej.

Jeśli chodzi o rower, przejechałam niestety tylko 38km, co jest dla mnie porażką i bardzo słabym wynikiem. Niestety, kłaniają się ciuchy ochronne na deszcz, które planuję sobie kupić już od jakiegoś czasu. Ogólnie rower w tym roku bardzo zaniedbałam.

Jeśli chodzi o hantle i ćwiczenia z nimi, to jest poprawa w stosunku do lipca, ale ogólnie jest to kiepski wynik - tylko 420 powtórzeń.

Aktywności fizycznej (w sensie ćwiczeń) miałam ponad 18h, tym samym realizując cel na ten rok, a było to 100h aktywności fizycznej. Minimum sto. Ogólnie jeśli chodzi o samą aktywność fizyczną jestem lepsza niż w ubiegłym roku, ale to będzie na podsumowaniu rocznym
Przysiady (65), brzuszki (35) oraz pompki (5) też nie były ćwiczeniami, którym poświęciłam dłuższą uwagę. I tak, jest mi z tym źle.

Często lawirowałam między filmikami na YT, wybierałam różne partie ciała, różne treningi i różnych prowadzących. Nie mogę polecić na ten moment nikogo konkretnego, ale wiem, że jak nie zacznę i nie wprowadzę systematyczności, to nic z tego nie będzie. I muszę zacząć systematycznie jeść. I kupić wagę. Ale to w październiku.

środa, 3 września 2014

Promocje - co warto kupić? Przegląd gazetek promocyjnych

Przyznam się Wam, że jestem z tych, którzy do sklepu idą jak są promocje, tym bardziej, kiedy chcę coś kupić. Fajnie wiedzieć, że coś, co mi się podoba mogę dostać w atrakcyjnej cenie. Niestety nie zawsze, albo inaczej, bardzo rzadko u mnie pojawiają się gazetki promocyjne. A szkoda. Dlatego postanowiłam pobawić się w detektywa i pokazać Wam kilka ciekawych ofert, może akurat ktoś z Was się na coś skusi?

Na pierwszy ogień mamy gazetkę z Decathlonu - całą obejrzeć można tutaj. Oerta promocyjna skierowana jest głownie do młodszych sportowców - mamy tutaj stroje na lekcje wf czy zawody/treningi. Ale starsi klienci też znajdą coś dla siebie. Ja wypatrzyłam matę do ćwiczeń za niecałe 10zł

Lidl też skierował swoją ofertę do najmłodszych oferując im fajne dresy. Dla starszy są też i dresy i bluzy i t-shirty. Słowem skromnie. Gazetka tutaj.
Co mi wpadło w oko i co lubię w gazetkach Lidla? Przepisy i porady, takie jak tutaj:


Go Sport również ma w swojej ofercie stroje i dresy dla uczniów, ale też znajdziemy coś dla siebie.  Tutaj do obejrzenia cała gazetka.
Co mnie zainteresowało? Torba sportowa. I biustonosz sportowy. Muszę też zainwestować w ciepłą bluzę i kurtkę. Na rower jesienią.


Dla zainteresowanych jest jeszcze gazetka Intersport (chociaż ja w tym sklepie się poruszać nie potrafię) oraz Ski Team.
Coś Wam wpadło w oko?

sobota, 9 sierpnia 2014

Podsumowanie lipca 2014

Prawie połowa sierpnia za nami, a ja jeszcze nie wytłumaczyłam się z kiepskiego lipca. Zauważyłam, że jak sobie postanawiam coś i muszę się z tego rozliczyć, łatwiej mi idzie wykonywanie założeń. Jesteście cudownym batem na moje lenistwo i jakiś dziwny opór. Bo chcę a się boję, głupie, czyż nie?

Jak już wspomniałam, lipiec pod względem ćwiczeń był kiepski. Bardzo kiepski. Właściwie nawet nie powinnam się do tego przyznawać. To raczej było siedzenie, zamartwianie się i szukanie pracy.
W lipcu miałam tylko (albo aż patrząc na całość) 8,5h aktywności fizycznej, w tym aż 6h to taniec. Nie było tak źle. Spędziłam też 35 minut na kajakach pokonując 4,2km - na kajakach dawno nie pływałam. Na same ćwiczenia siłowe poświęciłam tylko 15 minut, dlatego też 60 machnięć hantlami to dla mnie osobista porażka. Jeszcze gorzej, jeśli chodzi o mój tyłek, bo poświęciłam mu tylko 20 przysiadów.
Ciut lepiej, chociaż ogólnie bardzo słabo wypada jazda na rowerze. Pokonałam zaledwie 38km w 3 godziny. Przeszłam zaledwie 16km także w 3h.

Jak widzicie, jest bardzo źle. Ułożyłam już sobie listę celów na ten miesiąc. I muszę kupić wagę. Pomagała mi kontrolować moje wybryki. Niby taka głupia rzecz, śmieszna wręcz - waga, ale dla mnie to było coś istotnego. No i wrócić do odpowiedniej diety. Ehh... a już tyle osiągnęłam.


piątek, 18 lipca 2014

Takich weekendów mi potrzeba :)

Musiałam odpocząć. Wyjechałam na weekend, gdzieś na koniec świata, zadupie bez cywilizacji, jezioro, brak sieci i trzy domki na krzyż. Asfalt się kończył zaraz za wsią. Miło było - jedzenie dobre, tylko pogoda taka zła. Ale w końcu odpoczęłam - siłownia, kajaki, rowerki wodne, rowery normalne. Tylko jeden weekend, a nabrałam siły i ochoty do dalszej walki. Nie dla kogoś, dla siebie.








czwartek, 26 czerwca 2014

Pół roku - proszę o doping i baty :)

Jestem leniwcem. I mam słomiany zapał.
Ciągle sobie narzucam jakieś cele, pełen zapał dwa dni a potem? Potem powrót do starych i bardzo złych nawyków. Zanim się przeprowadziłam do Wrocławia, to prawie dzień w dzień jeździłam na rowerze czy byłam na spacerze i ćwiczyłam. Efekt wizualne, wagowe i obwodowe były. A potem? A potem zmieniłam miejsce zamieszkania - szybkie jedzenie, bo czasu brak na śniadanie, śmieciowe jedzenie, praca w dziwnych godzinach więc i zero ochoty na ćwiczenia, albo ćwiczenia nieregularne.
A nie wróć, jakie ćwiczenia? Przysiady, trochę aktywności, ale to nic. Wróciły złe nawyki, wróciło lenistwo. Wróciła waga i wymiary, może nie aż tak drastycznie, ale jest źle i nie chcę na siebie patrzeć.

Mój rower znowu wylądował na gwarancji w naprawie, więc nie mam tego "mojego" drugiego. Więc nie jeżdżę tak często. Pada deszcz? Brak ubrań ergo znowu rower w odstawce. Nieregularne godziny pracy? Siłownia i fitness odpadają. Zawsze znajduję wymówki. ZAWSZE. Aż mi się żal robi samej siebie. Bo szkodzę sobie niesamowicie.

Ale jest coś, co sprawiło, że obiecałam sobie i nie tylko sobie pewną zmianę. Ktoś cholernie mi bliski, przyjaciel, bratnia dusza i.. ktoś znacznie ważniejszy, wyjeżdża. Wyjeżdża do Irlandii.
Chcę żeby był ze mnie dumny. Chcę też, aby moja tęsknota zamieniła się w coś pożytecznego. Żebym w końcu zaczęła realizować siebie.
Powiedziałam mu "za pół roku mnie nie poznasz". I tego słowa dotrzymam.
Tylko nie chodzi tutaj o samo ciało, chociaż ono dawało mi pewność siebie. Chodzi też o mój charakter, o mój rozwój.
Proszę o doping. I o baty, gdyby ktoś zauważył, że się opierdalam.

Załatwiam sobie abonament OK system, bo siłownie i fitnessy we Wrocławiu są dosyć drogie, mam zamiar w sobotę utopić smutki na siłowni, znaleźć bratnią duszę do ćwiczeń. Żeby mnie też motywowała.
Za pół roku  nie obiecuję sobie bóg wie czego. Za pół roku chcę, aby te zmiany były widoczne, ale na tym się nie skończy. To jest chyba moje najwazniejsze postanowienie.
Powrót do zdrowego odżywiania i przede wszystkiem - regularnego. Powrót do aktywności fizycznej, ćwiczenia, modyfikacja własnego ciała. I realizowanie się krok po kroku.

Żebym mogła powiedzieć "jestem z siebie dumna"



poniedziałek, 19 maja 2014

Aktywność a znak zodiaku :)

Mignął mi na FB jeden artykuł, otworzyłam i się zaczytałam. I właściwie zaczęłam się nad tym zastanawiać...

Chcesz zacząć ćwiczyć? A może już ćwiczysz? Zastanawiasz się, czy wybrana aktywność jest dla Ciebie odpowiednia? Sprawdź swój znak zodiaku i zobacz jaka dyscyplina jest przeznaczona dla Ciebie (...)
KOZIOROŻEC (22 grudnia – 19 stycznia)
Osoby spod tego znaku najchętniej relaksują się w ruchu. Z reguły relaksują się w otoczeniu przyrody i zwierząt, dlatego też kiedy potrzebują chwili dla siebie ruszają na łono natury. Koziorożce, jeśli tylko mają czas, fundują sobie długie piesze czy rowerowe wycieczki. Koziorożce są wytrzymałe i cierpliwe.
Najlepsze dyscypliny: pilates, joga, nordic walking, wspinaczka, jazda na rowerze.

Ciekawe? Link do artykułu o tutaj - >klik<
O dziwo w moim przypadku niejako się sprawdziło, bo i jogę ćwiczę i pilates mnie kręci i wspinać się lubię i jeździć i chodzić. Ale czy to geny nasze uwarunkowały dziedzinę sportu, jaką lubimy? Czy gwiazdy? Co sprawia, że ktoś lubi się pocić, a ktoś inny nie? Co sprawia, że ktoś idzie na rower, ktoś biega, ktoś pływa?

Pamiętam jak byłam młodsza, to chętniej szłam na boisko i grałam w koszykówkę. Teraz mogłabym poboksować. Kiedyś nie wyobrażałam sobie dnia bez przepłynięcia jednego kilometra, a teraz? Na basenie nie byłam od kilku lat. Im jestem starsza tym wybieram inne dziedziny sportu, które mnie satysfakcjonują.

Co sprawia, że wybieracie taką a nie inną aktywność? Skąd wiecie, że to jest to? Jaką macie na to teorię? Bo widzicie, jak wspomniałam w moim przypadku się to sprawdziło, ale w przypadku mojego przyjaciela, który jest bliźniakiem - absolutnie (chyba że o czymś nie wiem :P) W sensie dyscypliny, bo fakt, jest aktywnym człowiekiem. Więc właśnie co sprawia, że chcemy ćwiczyć? Jak myślicie?

Bo ja się nigdy, absolutnie nigdy nad tym nie zastanawiałam. I jak artykuł traktuję pół serio, tak coś w nim sprawiło, że chcę się dowiedzieć. Co sprawia, że wolę jeździć na rowerze, niż siedzieć na siłowni?


poniedziałek, 5 maja 2014

Kwietniowa porażka, majowe nadzieje

Kwiecień to dla mnie udręka, zarówno pod względem psychicznym jak i fizycznym. Zaniedbałam nie tylko bloga, ale i swoją aktywność. Może jednak uznać, że nareszcie wiem co mi jest.
Wszystko zaczęło się od pewnego momentu, w którym zauważyłam że puchnę. Nie tyle że tyłam, co byłam opuchnięta i rozszerzona. Ale to była nowa praca, jedzenie w biegu, waga podskoczyła do góry, no i zima. Ale przyszedł marzec, a po nim kwiecień a sytuacja była coraz gorsza. Potem śmierć babci, pogrzeb, stresy większe w pracy no i się zaczęło. Moja opuchlizna nie tylko się powiększyła, ale i mnie wybrzuszyła w okolicach żeber. Zaczęło boleć, zwijałam się z bólu, udałam się do lekarza. Tego samego dnia wylądowałam w szpitalu. Badania, jeszcze raz badania i więcej badań. W szpitalu zamiast porobić mi ważne badania,dali ketonalu i przeciwzapalne tabletki - wyszłam powiedzmy, że o własnych siłach. Potem prawie dwa tygodnie L4 i leczenie na różne rzeczy. Dopiero pod koniec i kolejnych badaniach, okazało się, że chociaż jest źle, to wszystko przez stres. Mam nadwrażliwe jelita, które pod wpływem stresu anormalnie się kurczą. Przez to zapalenie, przez to powiększenie i przez to wypychanie na zewnątrz. Nakaz: tabletki, spokój i brak aktywności przez długi czas. Dlatego wyszło jak wyszło - zero roweru, kilka spacerów, trochę ciężarków. Co próbowałam poćwiczyć (nawet jogę w domu) od razu ból i zwiększenie mojego wybrzuszenia. Odpuściłam. Czekałam do maja. Jest dobrze. Tabletki pomagają, opuchlizna się zmniejsza, pomierzyłam się, zaczynam wracać do normalności. Bo mi ten brak ruchu, ćwiczeń i moja fizyczność bardzo przeszkadzają.

Zaliczyłam już wspinaczkę pod Górę Ślężę. Właściwie bez przygotowania, znajomości terenu i szlaku - co było nieodpowiednie z mojej (naszej) strony, ale satysfakcja ogromna! Że mimo bólu, mimo choroby, mimo braku przygotowania ten 10km spacerek nam się udał. Było trudno, ale cóż to jest? Bywały i inne, przyjemniejsze i trudniejsze trasy bądź szlaki. Ale jestem z siebie dumna.
Poza tym inne, krótsze bądź dłuższe spacery czy aktywność fizyczna i maj zaczyna się w moich oczach dobrze.



A teraz powrót do normalności. Trzymajcie kciuki!

niedziela, 13 kwietnia 2014

Nie lubię szpitali... + zakupy :)

To miał być tydzień pełen ćwiczeń. I pewnie by był, gdyby nie moje ciało. Od jakiegoś czasu pobolewał mnie brzuch, ale nie zwracałam na to uwagi. Dopóki nie miałam nudności, to zwaliłam to na stres. No ale doszły nudności, więc wybrałam się do lekarza, lekarka wysłała mnie do szpitala, a szpital wsadził pod kroplówki. I tak zamiast spędzić sobotę na ćwiczeniach (a wejściówki miałam!), to spędziłam ją grzecznie leżakując i wypoczywając. Ale że dupa mi trochę odżyła, to się zastanawiam czy dzisiaj iść już na rower, czy poczekać, jak pani doktor nakazała.
Bo chciałam wypróbować moją nową koszulkę + spodnie, które kupiłam sobie w Decathlonie, o takie:
Jednak nadal mam ochotę na porządne zakupy :) Widziałam kilka ciekawych rzeczy. Niekoniecznie na Bielanach we Wrocławiu, ale...
Wracając, nadal nie wiedzą co mi jest, nie chcę pogarszać swojej sytuacji, ale przecież nie mogę pozwalać, aby dupa mi rosła ;) Natomiast moja choroba niestety ma związek z tym, że spuchł mi brzuch. Więc może faktycznie, dopóki nie będę wiedziała co i jak, nie będę ćwiczyć, by nie pogorszyć swojego stanu.

A plany ćwiczeniowe mam. :) No nic, jakoś do poniedziałku przetrzymam.

środa, 2 kwietnia 2014

Małe kwietniowe postanowienie + marcowe podsumowanie

Hellou.
Ja może od marcowego podsumowania zacznę. Bo nie było tak źle. Co prawda dobrze też nie, ale zwalę na pogodę i moją pracę - jak miałam kiedy to padał deszcz, jak świeciło słoneczko to siedziałam w domu. A do roweru lampki dopiero sobie przywiozłam.
Rower został mi przywieziony stosunkowo niedawno, więc wycieczek rowerowych nie miałam za dużo, bo raptem dwie - 21,29km.
Spacerowałam/maszerowałam sobie przez 21km. Tutaj jest całkiem ok, chociaż jak zwykle mogło być lepiej.
Aktywności fizycznej miałam 17,17h - czyli całkiem sporo jak na mnie.
Powtórzeń w ćwiczeniu hantlami miałam tylko 1270. Mało. Tutaj poległam.
Czyli ogólnie nie jest źle, ale zadowolona z tego nie jestem. Tak samo jak z tego, że pod koniec miesiąca sobie podpalałam, ale niestety, miało to swoje powody.

Co do kwietnia, stwierdziłam, że blog nie tylko będzie typowym motywatorem fitnessowym, ale też i psychicznym. Taki lekki misz masz chciałam tutaj wrzucić. I mam kilkapostanowień na ten miesiąc, bo nie wiem jak się potoczą dalej moje losy:
1. Chodzić codziennie na nogach do pracy. Daleko nie mam, a zdrowie i pieniądze są ważne. 
2. Zrezygnować całkowicie z napoi gazowanych. Woda, herbata na plus. Kawa powinna iść w odstawkę, ale najpierw może skupię się na pepsi i innych :)
3. Systematycznie jeździć na rowerze. Codziennie po pracy chociażby godzinkę.
4. Pilnować swojego zdrowia.
5. Mierzyć się co tydzień. Najlepiej zacząć od niedzieli
6. Systematycznie ćwiczyć - nie tylko przez 15 minut, ma mi się pot po dupie lać.
7. Kupić sobie spodnie do jazdy na rowerze/ćwiczeń i nową koszulkę. 
8. Całkowicie zmienić sposób patrzenia na siebie i swoją przyszłość.

sobota, 15 marca 2014

Rower, rower, rower! (jest ktoś z Wrocławia?)

Pogoda we Wrocławiu przyjemna, słoneczna (dobra, do wczoraj było słonecznie), kolorowo, wiosennie. Ja albo spacerkowałam, albo w pracy siedziałam, natomiast postanowiłam, że rower musi być.
Niestety rower sobie, ja sobie, do siebie mamy jakieś 250km - ciężko tak jeździć. Więc pod pretekstem tęsknoty za rodzicami, ubłagałam, żeby przyjechali do jedynej, kochanej i smutnej córeczki z rowerem. Bo rower musi być.
I właśnie oczekuję,  bo moja dupa jest już dwa razy większa niż dwa miesiące temu (ja nie wiem, Wrocław chyba ma pokłady tłuszczu w powietrzu). I się doczekac nie mogę. I nie tylko roweru. Jeszcze ryby po grecku.
No i oczywiście rodziców ;) Bo rodzice też muszą być.

To jak się doczekam, i pogoda pozwoli wyruszam w pierwszą rowerową wycieczkę :) A może jest tutaj ktoś z Wrocławia, kto zmotywowałby, wyszedłby na spacer, na rower, lub inny sport? Może pobiegał?
Bo zimowe sadełko trzeba zrzucić :)

sobota, 1 lutego 2014

Aż chce się ćwiczyć!

We Wrocławiu piękna pogoda, słonecznie, wiosennie, cztery stopnie na plusie. Aż chce się ćwiczyć. I właśnie w takim nastroju wstałam, poruszałam się trochę, znalazłam nowe wyzwanie przysiady+pompki i też stwierdziłam, że wykonam. Łatwiej z planem, bo jednym z moich postanowień noworocznych jest walka z lenistwem i nauka systematyczności. To u mnie leży i kuleje.

Mam zamiar wyznaczyć sobie na ten miesiąc inne cele, bo jak wspomniałam, z planem łatwiej, a pisząc tutaj muszę się z tego rozliczyć. Inaczej byłoby mi wstyd ;)

Grzecznie sobie nie palę. Już trzy tygodnie i nie chcę zapeszać, ale idzie mi rewelacyjnie. Tylko dużo jem - w związku z czym muszę ograniczyć słodycze i napoje gazowane *pisząc to popija zimną pepsi*, bo dupa mi się zaraz w drzwiach nie zmieści. Poza ty w końcu zacząć jeść bardziej dietetycznie, bo teraz to jest taki misz masz, niby ok, ale to podjadanie... *bacik* Tylko gdyby to zdrowsze było ciut tańsze. I tak za mało zarabiam, ale żeby ciut tańsze było *marzenia*

Jak tak dalej pójdzie to może uruchomię już rower (tylko trzeba jakieś spodnie do jeżdżenia kupić), bo po co zwlekać i czekać na wiosnę? Już bym po prostu chciała, tak już już! Ogólnie jest tyle rzeczy, które chciałabym wprowadzić, które chciałabym zrobić i mieć, że ughhh...

A co do stycznia, to idzie mi lepiej niż w tamtym roku.
Aktywności fizycznej w tym roku miałam 22h, w ubiegłym tylko 2h
Spacer: ten rok 22km, ubiegły - 15km
Hantle: 2170 w tym, w tamtym tylko 650

Czuję się z tym super ^.^

niedziela, 19 stycznia 2014

Podjęłam wyzwanie z Mel B! - keep calm and get sexy!

Na FB znalazłam wyzwanie z Mel B i Tiffany. Tak, zapłon mam jak cholera, ale ważne że..
Więc dzisiaj zrobiłam sobie pierwsze ćwiczenia i po prostu padam. Widać moja kondycja nie obejmuje ćwiczeń na brzuch ;)
Jeżeli ktoś jest zainteresowany, to wyzwanie znajdzie tutaj. Co prawda ja jeszcze dorzuciłam ćwiczenia na klatkę piersiową i ramiona ;)

Swoją drogą, nie lubię takiej pogody. Ani zimno, ani ciepło. Na rower nie mogę, bo nie mam odpowiednich ciuchów, a że dopiero co chorowałam, to wolę sobie odpuścić. Na biegi też nie bardzo, bo znowu nie mam ciuchów. I tak, to jest mój priorytet w przyszłych miesiącach - skompletować strój do ćwiczeń. A potem przyrządy. Zmienić hantle na cięższe + mata. Myślę, że z początkiem marca powrócę do jazdy na rowerze. I dałam sobie minimum 500km. Dla niektórych to pewnie mało, dla mnie to jest pewien pułap minimalny. Zresztą myślę, że we Wrocławiu będę miała więcej możliwości. Chociaż już mi brakuje terenów zielonych wokół mnie. Nie ma co narzekać, się wszystko znajdzie na wiosnę.

I jeszcze chwilę narzekania. Nie lubię swojego telefonu, bo każdy inny, normalny pomaga w motywacjach - łapie mu gps i może śledzić swoje postępy (bieganie, rower, marsz). Mój telefon z systemem bada najpierw myśli przez pół roku czy złapać gps'a czy nie nie, następnie twierdzi, że jest zbyt leniwy a sygnał za słaby. A ułatwiłoby mi to kontrolowanie siebie (chociażby apka z runloga). No nic, do marca coś wykombinuję (licznik został w domu, chyba po prostu kupię drugi)
No! Tego się trzymajmy ;) Zmykam pod prysznic, a potem chyba gdzieś w trasę zwiedzać Wrocław (albo się zaszyć gdzieś z książką?) Nie ma to jak wolna, leniwa niedziela.

środa, 1 stycznia 2014

Podsumowanie roku 2013 i wielki powrót!

Witajcie. Dawno nie pisałam, ale to wszystko wina mojej przeprowadzki do Wrocławia. Jednak wiąże się to też z tym że nie miałam tutaj jak ćwiczyć. Albo co prawdziwie ani nie miałam kiedy ani mi się nie chciało. Dlatego rok 2013 chociaż był dla mnie aktywniejszy niż ubiegłe lata, to jednak pod koniec strasznie zawiodłam zarówno siebie jak i swoje ciało.

Chciałabym sobie trochę to wszystko podsumować. Niewątpliwie osiągnięciem jest spadek wagi. Co prawda nie dużo, bo ogólnie zatrzymałam się na - 7kg, jednak to dla mnie pozytywna rzecz. Nie było wzrostu (chociaż mógłby być większy spadek).
Poza tym rower, gdzie zrobiłam 320km. To o 320 km więcej niż w roku 2012. Dla mnie sukces, chociaż dystans sam w sobie aż taki duży nie jest.
Następnie spacery, których zarejestrowanych było 161km. Tutaj jestem zawiedziona, bo wcześniej chodziłam więcej.
Jeśli chodzi o hantle machnęłam 7,500 razy, co jest wynikiem lepszym niż w 2012 roku, a jednak strasznie słabym jakby nie patrzeć.
Co do brzuszków, pompek i przysiadów, zabierałam się za to jak nie powiem co, więc i wyniki nie są warte pokazania.
Największa porażką jednak było dla mnie bieganie, chociaż 4km nie warto nazwać bieganiem. W tym roku mam zamiar zabrać się za to porządnie, chociaż gdzieś czuję, że to chyba nie dla mnie. Tak samo jestem zawiedziona tym, że nie znalazłam ani chwili na pływanie. Smuci mnie to.


Na ten rok mam już nowe wyzwania i cele fitnesowe. Wiem też, że jednak prowadzenie bloga i możliwość "chwalenia się" swoimi "osiągnięciami" daje dużego kopa. Więc chcę wrócić i mam nadzieję, że mnie przyjmiecie znowu.