niedziela, 28 stycznia 2018

Walka z nałogiem czyli rzucam palenie.

Każdego roku, w sylwestra obiecuje sobie, że paczka, którą mam jest tą ostatnią. Znacie to? Tak, tak, rzucam palenie, jeden dzień kaca i poszukiwanie papierosów. A bo to fajne, a bo do kawy, a bo coś tam... Bo to tylko kilka papierosów, bo to dłuższa przerwa, a bo ktoś mnie wkurwił, a bo coś jeszcze innego - tysiące wymówek, żeby zapalić. Przecież rzucę jeśli będę chciała, ale teraz nie chcę, teraz muszę na dymka, bo ja po prostu lubię palić.
Takie oszukiwanie siebie, żeby się nie przyznawać jak słabym się jest. Fakt, lubię palić. Lubię trzymać papierosa i zapalić z poranną kawą. Są osoby, których bez papierosa sobie nie wyobrażam - Czubaszek czy Chmielewska. Moje idolki z młodzieńczych lat. Paliłam od 15 lat. Coś koło tego. Raz mniej, raz więcej. Fakt, potrafiłam nie palić kilka dni, ale później odbijało się to na mnie.
Nigdy nie pomyślałam, że zdrowie, że rak, że lepszy sen, że ciśnienie. Że oszczędniej jest nie palić. Po prostu to lubiłam. No i byłam uzależniona. Od tego trzymania, od wdychania, od palenia. Bo w grupie fajniej, bo palacze się szybciej integrują.
Nie zwracałam uwagi, jak mocno mnie to wyniszczało. Jak nakręcało.

Mój organizm czasami dawał mi znać, że już czas skończyć, że on już nie chce. A ja lubię słuchać swojego organizmu. Tylko musiałam trafić na TEN MOMENT. Bo to też jest ważne. Moment, w którym chcesz sobie powiedzieć DOŚĆ. STOP. Mając pewne argumenty i spokój. Bo rzucanie palenia i walka z własną słabością wymaga zarówno odwagi jak i siły. Spokoju. Wyciszenia. Zacząć jest łatwo. Skończyć już gorzej, szczególnie po tylu latach.

Ja trafiłam na swój moment. Pojechałam na urlop. Po prostu pojechałam na urlop. Z jedną paczką papierosów. Na piękne zadupie. Spędzałam tam swoje urodziny. Spadł śnieg. Pierwszy raz paczka papierosów starczyła mi na 5 dni. Zazwyczaj ledwie jeden. Było fajnie. Wtedy poczułam, że to jest TEN MOMENT. Zgasiłam bez żalu ostatniego papierosa. I jak na razie udaje mi się nie sięgnąć po fajki. Ściągnęłam sobie aplikację na telefon, która codziennie mówi mi "brawo, kolejny zwycięski dzień", a ja się czuję coraz lepiej.

Dlaczego spokój w rzucaniu jest ważny? Bo jak tylko wróciłam z urlopu (na urlopie ani przez pół sekundy nie chciałam zapalić), to momentalnie chcica - w pracy zawirowania, natłok myśli, totalne wkurwienie na wszystko. Pośpiech. Na urlopie chillout. Ale daję radę. Niby tylko niecałe dwa tygodnie minęły. Ale dla mnie to dużo. Wg mojej aplikacji nie spaliłam 164 papierosów. Zaoszczędziłam 100zł(+) - i wydałam je na nowy dywan. Kurczę, rozrzutnie, co nie?

Czuję się lepiej - zaczęłam lepiej sypiać, powietrze inaczej pachnie, jedzenie smakuje, mam więcej czasu. Co prawda zaczęłam więcej jeść i emocjonalnie jestem huśtawką, ale to minie. Trzymajcie kciuki, abym za rok powiedziała - udało mi się!

czwartek, 4 stycznia 2018

Rachunek sumienia za rok 2017 i mocne postanowienie poprawy w roku 2018

Cześć.
Znacie tytułowe zdanie? Zmieniają się daty, czasami i tego nie ma. Rok w rok. Co jest ostatnio ze mną nie tak? Albo mam źle ułożone 'postanowienia' albo były z dupy, za przeproszeniem, albo ze mną jest coś zdrowo nie tak. Brak chęci? Motywacji? Brak konkretnego celu? Nie wiem. Jeszcze kilka lat temu, potrafiłam na spokojnie, ale dość uparcie brnąć do wyznaczonego celu. Wczoraj otworzyłam swój notes z postanowieniami na miniony rok i.... ile ja miałam planów! Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że najwyżej 2 na ok. 15 dość luźno skonstruowanych postanowień mi się udało, a trzecie połowicznie. Właśnie.. luźno skonstruowane. To jest chyba to.
Sądziłam, że jak sobie postanowię "więcej podróżować" to jakoś to będzie. No fakt - było. Ruszałam z domu częściej. Tylko nie o to mi chodziło, ale wyszło jak wyszło.
Czy jestem zadowolona z roku 2017?
I tak i nie. To, że się skończył - tak. Czy to jaki był? Masakra, w 90% jest tylko i wyłącznie moją winą za to, że było jak było.
Czasami było fajnie, w większości popełniłam za dużo błędów by mówić o tym, że jestem jakoś mega zadowolona z tego co było. To jest złe. To jest wręcz smutne. Ale nie będę zaczynać Nowego Roku ze smutkiem. Bo samo zakończenie miałam dość przyjemne. Grudzień był dla mnie dość pracowity (2,5 etatu ;)), Sylwester spędzony w towarzystwie ważnej dla mnie osoby. Pierwsze kilka dni też były całkiem przyjemne, by po prostu usiąść i.. powrócić na łono blogerskiego świata. Taki jest plan ;) W głowie roi mi się od planów i postanowień. Tylko muszę usiąść i sobie wszystko rozpisać. Na czym mi tak konkretnie zależy, jak chcę do tego dojść, co muszę ze sobą zrobić, jak chcę to osiągnąć.
Nie wystarczy mi już napisanie "chcę schudnąć", muszę sprecyzować - "chcę schudnąć tyle i tyle, w takim i takim czasie, w taki a taki sposób". Nie wystarczy mi już postanowienie "chcę podróżować" tylko "chcę wyjechać tu i tu, w takim a takim okresie, a muszę zrobić to i to, aby tego dokonać". Poza tym, to chyba też ma wpływ, że postanowiłam kilka rzeczy na raz, wzajemnie się wykluczających. To był błąd, którego nie chcę w tym roku popełnić.

Dlatego Moi Drodzy Czytelnicy, w tym Nowym Roku 2018, życzę Wam wszystkiego co najlepsze, mniej wyboistych dróg, solidnych postaw, siły i wytrwałości w dążeniu do celu, a także wszelkiej pomyślności, uśmiechu i miłości. 
Miłego dnia! :)
K.