Od zawsze miałam problem z akceptacją swojego ciała i zmian,
które go dotyczą. Od samego początku starałam się zwalczyć zmiany z dziewczynki
w kobietę. Nie rozumiałam ich i wręcz nie chciałam. Każda wypukłość ciała,
każdy włosek był znienawidzony. Każda bolesność, każda oznaka dorosłości
fizycznej. Druga rzecz, że nigdy nie miałam się kogo zapytać o te wszystkie
sprawy. O zmiany w wyglądzie, o dbałość, o szczegóły. Więc właściwie nie
robiłam z tym nic. A moje ciało zmieniało się i zmieniało, niestety nie były to
zmiany na lepsze.
Może dlatego aktualnie mam problemy, z którymi walczę, i
które strasznie mi przeszkadzają. Mam na tym punkcie kompleksy, a patrząc w
lustro nie widzę fajnej dziewczyny, tylko karykaturę. I gdyby to były poważne
problemy, to można mnie zrozumieć. Ale to są problemy do rozwiązania. Tylko
trzeba nauczyć się z nimi walczyć.
A z czym walczę od lat nieskutecznie? Ze zmorą tysiąca
kobiet, zmorą, która stała się chorobą naszego wieku – z cellulitem.
Kiedyś, pamiętam, o pomarańczowej skórce mówiło się tylko w
kontekście osób otyłych. Teraz dotyka to także kobiet szczupłych. Winna nie tylko jest waga, ale przede
wszystkim złe przyzwyczajenia. I to jest właśnie największy mój wróg – złe
przyzwyczajenia. Piję kawę rozpuszczalną, palę, mało się ruszam, jem niezdrowo
i nieregularnie, piję mało wody. Ale przede wszystkim mam problemy z hormonami.
Istny raj dla cellulitu. I łatwo powiedzieć „to przestań”. Fakt, kiedy rok temu zaczęłam walkę z samą sobą było
lepiej. Rower, woda, brak cukru, kosmetyki, masaże bańką chińską, wszystko to
sprawiło, że moje ciało zaczęło ze mną współpracować i razem stawiliśmy czoło
wrogowi. Ale przeprowadzka do Wrocławia spowodowała, że problem zaatakował. I
aktualnie jest źle. Na tyle źle, że patrząc w lustro myślę sobie „jak cudownie byłoby się tego wszystkiego
pozbyć za jednym zamachem”. Miałyście tak kiedyś? Człowiek wpada w istną depresję i szuka
najdziwniejszych metod, które można zastosować w akcie desperacji.
Ja też szukałam i szukałam i znalazłam to: artykuł na temat usuwania
cellulitu drogą laserową. Zabrzmiało ciekawie i ta część mojej natury
zwyciężyła. Pomyślałam sobie, że to jest to. Bo mogę ograniczyć kawę (z trudem) i rzucić (z jeszcze większym trudem), ale hormony zostaną. Niestety
rozchwiane hormony to jedna z najtrudniejszych rzeczy do okiełznania w
organizmie. Ale laser wydaje się dość skuteczną i pomocną metodą walki.
Niestety także drogą. Jest to przeszkoda dla mnie nie do pokonania na ten
moment, ale marzenia dobra rzecz, czyż nie?
Na czym to polega? Jak w przypadku innych zabiegów kosmetyki
estetycznej, tak i tutaj mamy kilka sesji z laserem. Ma on za zadanie
uelastycznić tkanki, napiąć je, „upłynnić” tkankę tłuszczową. Napięcie
spowoduje, że limfa będzie swobodnie krążyła, usuwając toksyny z organizmu, a
skóra stanie się gładsza i piękniejsza. I o tę skórę trzeba będzie dbać, bo tak
samo jak w przypadku innych zabiegów, tak i tutaj trzeba troszczyć się o efekty.
Ale właśnie. Dla samych efektów warto. Myślę, że jest to świetny sposób dla
osób takich jak ja, które walczą i mimo walki przegrywają. Które potrzebują
dobrego oręża, a dzięki niemu wszystko stanie się łatwiejsze. Bo z niektórymi
problemami należy najpierw powalczyć w głowie.
Nie myślałam nigdy o chirurgii plastycznej (no dobra, myślałam o odsysaniu tłuszczu z
brzucha i ramion, no i jeszcze z ud!), ale chyba szerzej się zainteresuję
tematem, czy i kto robi coś takiego we Wrocławiu. To będzie miało też dobrą
stronę, zamiast kupić kolejną paczkę fajek, odłożę te kilka groszy do skarbonki
„na laser”. I nawet jeśli do tego zabiegu nie dojdzie, to w końcu te wszystkie
złe przyzwyczajenia zlikwiduję. A o to
przecież chodzi – żeby dobre zmiany zastąpiły te złe, a ciało moje dostało to,
na co zasłużyło. Bo kocham to moje ciało i chcę, aby miało wszystko co
najlepsze. I chcę przestać obawiać się zmian.