Kwiecień to dla mnie udręka, zarówno pod względem psychicznym jak i fizycznym. Zaniedbałam nie tylko bloga, ale i swoją aktywność. Może jednak uznać, że nareszcie wiem co mi jest.
Wszystko zaczęło się od pewnego momentu, w którym zauważyłam że puchnę. Nie tyle że tyłam, co byłam opuchnięta i rozszerzona. Ale to była nowa praca, jedzenie w biegu, waga podskoczyła do góry, no i zima. Ale przyszedł marzec, a po nim kwiecień a sytuacja była coraz gorsza. Potem śmierć babci, pogrzeb, stresy większe w pracy no i się zaczęło. Moja opuchlizna nie tylko się powiększyła, ale i mnie wybrzuszyła w okolicach żeber. Zaczęło boleć, zwijałam się z bólu, udałam się do lekarza. Tego samego dnia wylądowałam w szpitalu. Badania, jeszcze raz badania i więcej badań. W szpitalu zamiast porobić mi ważne badania,dali ketonalu i przeciwzapalne tabletki - wyszłam powiedzmy, że o własnych siłach. Potem prawie dwa tygodnie L4 i leczenie na różne rzeczy. Dopiero pod koniec i kolejnych badaniach, okazało się, że chociaż jest źle, to wszystko przez stres. Mam nadwrażliwe jelita, które pod wpływem stresu anormalnie się kurczą. Przez to zapalenie, przez to powiększenie i przez to wypychanie na zewnątrz. Nakaz: tabletki, spokój i brak aktywności przez długi czas. Dlatego wyszło jak wyszło - zero roweru, kilka spacerów, trochę ciężarków. Co próbowałam poćwiczyć (nawet jogę w domu) od razu ból i zwiększenie mojego wybrzuszenia. Odpuściłam. Czekałam do maja. Jest dobrze. Tabletki pomagają, opuchlizna się zmniejsza, pomierzyłam się, zaczynam wracać do normalności. Bo mi ten brak ruchu, ćwiczeń i moja fizyczność bardzo przeszkadzają.
Zaliczyłam już wspinaczkę pod Górę Ślężę. Właściwie bez przygotowania, znajomości terenu i szlaku - co było nieodpowiednie z mojej (naszej) strony, ale satysfakcja ogromna! Że mimo bólu, mimo choroby, mimo braku przygotowania ten 10km spacerek nam się udał. Było trudno, ale cóż to jest? Bywały i inne, przyjemniejsze i trudniejsze trasy bądź szlaki. Ale jestem z siebie dumna.
Poza tym inne, krótsze bądź dłuższe spacery czy aktywność fizyczna i maj zaczyna się w moich oczach dobrze.
A teraz powrót do normalności. Trzymajcie kciuki!
Bo kwiecień to plecień, w maj będzie zdecydowanie lepiej;-)
OdpowiedzUsuńNie ma innej opcji ;) Musi być :)
UsuńMaj będzie o wiele lepszy na pewno ;)
OdpowiedzUsuńBo maj to maj :)
UsuńOby maj był lepszy. Trzymam kciuki! ;)
OdpowiedzUsuńWażne, że się nie poddajesz.
Nie mam zamiaru się poddać :)
UsuńZ której strony podchodziłaś na Ślężę? Też ją niedawno zaliczyłam :) i również mój kwiecień był kiepski, ale za to maj... Czuję, że będzie git!
OdpowiedzUsuńOd strony Sobótki Zachodniej (o czym się dowiedziałam na szczycie), nie wiedziałam, że są inne szlaki ^.^ I kilka razy po drodze się dodatkowo zgubiliśmy :P tzn zboczyliśmy ze szlaku :P
UsuńSpróbuj kiedyś od strony skansenu w Będkowicach, super jest :)
UsuńJak czytam posty to co druga osoba miała kiepski Kwiecień i ja też :) Wyjście w góry to dla mnie zawsze była świetna terapia, nie tyle dla ciała co dla ducha.
OdpowiedzUsuńNo, coś w tym jest, bo też o tym słyszę :)
UsuńA góry dodały mi sił :)